wtorek, 27 stycznia 2015

Czy Pan Grey faktycznie ma aż 50 twarzy?






Już 13 lutego swoją polską premierę będzie miał długo wyczekiwany film na podstawie książki E.L. James "Pięćdziesiąt twarzy Greya" o tym samym tytule. Szum i promocja wokół tego wydarzenia nie pozwoliły mi przejść obojętnie i nie zastanowić się chociaż przez chwilę nad fenomenem tej książki.


Pierwszą cześć trylogii przeczytałam ponad dwa lata temu, czyli stosunkowo dawno. Kiedy czytałam ja - czytali ją wszyscy! Sklepowe półki uginały się pod egzemplarzami tej o to lektury, każda kobieta a później i każdy mężczyzna chciał przeczytać historię Anastazji i Szarego.

Co właściwie pociąga nas w tej książce?
Nie ukrywajmy, "Pięćdziesiąt twarzy Greya" nie jest wybitną książką, język, dialogi a także fabuła pozostawiają wiele do życzenia. Irytują mnie w niej powtarzające się zwroty i okrzyki "oh!", "ah!" wewnętrznej bogini głównej bohaterki. Niestety, a może "stety", lubimy rzeczy zakazane, a pruderia towarzysząca pochłanianiu lektury sprawiła, że odebraliśmy ją jako coś zakazanego. Czy słusznie? Właśnie, w tym problem. Erotyczne, dokładnie opisane wątki totalnie zaślepiły nam całościowy odbiór powieści. Ilu z nas ukrywało się, ażeby przypadkiem nikt nas nie nakrył na czytaniu historii E.L. James? Czego powinniśmy się wstydzić? Czy przypadkiem nie tego chce od nas świat? Otwartości i bezwstydności. Dlatego też książka kusiła, co przyczyniło się do jej popularności. Każdy chciał zagłębić się w treść tej gorszącej lektury, a zarazem nie każdy zdawał sobie sprawę z tego czy jest warta uwagi, czy też nie.

Tak jak wspomniałam, pierwszą część przeczytałam ponad dwa lata. Nie będę ukrywać, że i mnie dopadła epidemia dotycząca powieści. Niestety nie miałam możliwości aby przeczytać dwie pozostałe części trylogii. Udało mi się to niedawno i za chwilę wyjawię swój mały sekret, za który zostanę przeklęta przez większość fanatycznych fanek Greya ;)... od kilku miesięcy męczę i męczę drugą część i nie mogę jej przeczytać! Dosłownie. Książka jest tak nużąca i tak ograniczona pod względem bogactwa języka, że
z trudem przechodzę do kolejnych rozdziałów. Właśnie tutaj nasuwa mi się pytanie - Czy część pierwsza jest lepsza od drugiej, a może to ja zmieniłam się w ciągu tych dwóch lat na tyle, że lektura ta po prostu mnie nie rusza? Jest jeszcze jedna opcja. Robiłam to co inne osoby. Inni ludzie czytali, tak więc i mnie ogarnął ten szał.

Ale przechodząc do głównego problemu nad jakim się zastanawiam, w tym miejscu muszę zacytować tytuł posta. "Czy Pan Grey faktycznie ma aż 50 twarzy?". Pytanie hmm.. ciekawe. Odpowiedź jest prosta. Nie, nie ma aż tylu twarzy. Przynajmniej ja ich tyle nie naliczyłam. Miejmy nadzieję, że Jamie Dornan (aktor, filmowy Pan Grey) wykaże się talentem aktorskim i obali moje stwierdzenie, natomiast książkowy Christian jest.. nijaki. Jest bogaty i według Anastazji nieziemsko przystojny. Piękno to pojęcie względne, dlatego to, że on jako mężczyzna podobał się jej nie oznacza, że faktycznie jest bożyszczem. Zauważyłam, że Grey jest uparty, apodyktyczny, zraniony, w pewnym sensie wrażliwy i.. napalony. Aha, jest także uczulony na niejedzenie przez Pannę Steele i przygryzanie przez nią warg. Książka opiera sie na pewnych schematach. Rozmowy, meile, pocieszanie, wątki łóżkowe, niedowierzanie, rozmowy, meile, pocieszanie, wątki łóżkowe, niedowierzanie + do tego milion okrzyków wewnętrznej bogini głównej bohaterki. Może i autorka chciała stworzyć Christiana jako pana idealnego, ale szczerze mówiąc,
ja nie umówiłabym się z takim facetem...

Nie będę wypowiadała się nad częścią trzecią, ponieważ jeszcze jej nie czytałam. Mam nadzieję, że się zmobilizuję i w końcu przebrnę przez tę część. Liczę na to, że może tam Szary pokaże swoje kolejne odsłony tak, aby uzbierało się ich właśnie pięćdziesiąt.

 Teraz nie pozostaje nam nic innego jak czekać na premierę filmu. Mam nadzieję, że nie będzie on tak samo irytujący w odbiorze jak książka.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz